piątek, 21 września 2012

1. Śniadanie - Śniadaniowe muffiny na słono

Postanowiłam zmotywować się do fotografowania swoich śniadań, gdyż jestem człowiekiem, który nigdy nie ma na nie czasu i najczęściej po obudzeniu się robię sobie kawę, przelewam do kubka termicznego i wybiegam z domu. Dodatkowo jestem typem, który wiecznie się spóźnia, ciągle jest w biegu i nigdy na nic nie umie znaleźć czasu :) Zatem tutaj chwilka oddechu - śniadaniowe muffiny na słono. Dziś zrobiłam je dla samej siebie, choć zazwyczaj serwuje je przyjaciołom, którzy zdecydowali się zostać u mnie po nocnej posiadówie, a nie chcę robić im zwykłych kanapek. Bardzo łatwe w przygotowaniu, smaczne i efektowne. Wystarczy plaster szynki, jajko, łyżeczka jogurtu/śmietany i trochę żółtego sera :) Wszystko to zapiekamy w piekarniku.

Chciałam Wam też pokazać mój wakacyjny hit - karmelowe cappuccino z Lidla ♥. Nie wiem czy jest dostępne w Polsce, bo jak raz pojechałam do krakowskiego Lidla, żeby go poszukać - nic podobnego nie znalazłam... 3 lata temu jak byłam w Grecji, to przywiozłam jedną puszkę do Polski, a teraz byli tam moi rodzice i też przywieźli kilka sztuk. Być może jest to produkt dostępny w Polsce, ale nigdy nie robię zakupów w Lidlu, bo jest mi tam wybitnie nie po drodze. Dlatego jeśli wiecie czy mogę to cappuccino kupić w Polsce, to dajcie znać :) Jest przepyszne - smakuje jak kakao z karmelem.




czwartek, 20 września 2012

Poza horyzonty - Jasiek Mela

Prawda jest taka, że do czytania książek podróżniczych nigdy nikt mnie nie musi namawiać. Kilka dni temu wróciłam z biblioteki z naręczem opowieści z przeróżnych zakątków świata i nie mogłam się doczekać aż znajdę chwilkę czasu, żeby je przeczytać. Zaczęłam od bardzo ładnie wydanej, mniej podróżniczej, a bardziej opowiadającej o przezwyciężaniu swoich wewnętrznych barier książki.

Osoba Jaśka Meli zachwyciła mnie kilka miesięcy temu, kiedy wracając do domu, natrafiłam na rozmowę z nim w radiowej Trójce. Nie pamiętam co to była za audycja, ale byłam zachwycona dojrzałością tego chłopaka, sposobem w jaki opowiadał o swoim życiu i niesamowitym dystansem i humorem, którym okraszał swoje wypowiedzi. Kiedy program dobiegł końca, byłam przepełniona niesamowitą energią i chęcią do działania, jego słowa były niesamowicie motywujące i podnoszące na duchu. Miałam ochotę chwycić za kartkę papieru i napisać do niego list, w którym podziękowałabym za to jak żyje i co robi. Dlatego byłam ciekawa książki...

Tak sobie myślę, że z tymi horyzontami, to jest ciekawa sprawa. Jedni chcą iść poza horyzonty, drudzy je przesuwać, a jeszcze inni udowadniają, że horyzonty nie istnieją. Wychodzi więc na to, że ograniczają nas w jakiś sposób. Jedni je przekraczają, inni zostawiają je w spokoju. Historia Jaśka uczy nas - pełnosprawnych i niepełnosprawnych zupełnej akceptacji naszego losu. Ale nie w taki sposób, że mamy poddawać się temu, co przynosi nam życie, ale że to właśnie my wyznaczamy mu tory. Kluczem jest uświadomienie sobie, że nasze ograniczenia znajdują się TYLKO w naszych głowach. To nie ręce czy nogi dochodzą na szczyt, tylko głowa. Warto sobie to uświadomić, przemyśleć, myślę, że zdecydowanie warto poznać historie zawarte w książce.

Książka jest zbiorem przemyśleń Jaśka Meli, zapisem przeżyć w czasie jego niezwykłych aktywności (wyprawa na Bieguny, Kilimandżaro, Elbrus, udział w maratonie nowojorskim), ale też wspomnień-migawek z życia - wypadku, śmierci brata oraz niesamowitych historii podopiecznych fundacji Jaśka. Warto przeczytać, żeby zrozumieć kilka rzeczy. I pamiętajcie...

Nawet najmniejsza kałuża odbija niebo.
litewskie przysłowie

poniedziałek, 17 września 2012

Irytujący post

Wakacje skończyły się dla mnie jakiś czas temu, kiedy przywalił mnie nawał załatwień, zobowiązań, ostatecznych ustaleń. Drażni mnie kiedy ludzie nie chcą współpracować. Drażni mnie, że chcą wszystko zrobić najmniejszym kosztem. Irytuje mnie, kiedy się staram zrobić coś fantastycznego, a ktoś po prostu mówi "dzięki, nie piszę się na to, nie chce mi się". A już najbardziej irytuje mnie mówienie: nie dajmy się zwariować, to przecież tylko zwykła okazja.  
I wtedy muszę wypuścić powietrze i uświadomić sobie, że mam związane ręce i że sama nie zrobię nic.



Jeszcze trzy tygodnie i będzie po wszystkim.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
Niektóre rzeczy nie są warte naszych nerwów.

środa, 15 sierpnia 2012

Wakacyjnie

Daję sobie na wstrzymanie ze wszystkim i jadę daleko, daleko wygrzewać się na gorących plażach. Zdaję sobie sprawę z tego, że wiele rzeczy jest nie tak, jakbym chciała, ale przecież wszystko płynie dalej :) Jak wrócę, to zawalczę. 



niedziela, 12 sierpnia 2012

Tydzień inspiracji

Nie mam czasu na nic... żyję takim trybem, że niemożliwe jest wstanie rano o 6 i bieg... chyba będę musiała ponieść sromotną porażkę w Sierpniowej setce. Jednak się nie martwię, na swoje potrzeby aktywuję ją we wrześniu, kiedy to będę więcej przebywała w domu. Za trzy dni będę daleko od tego wszystkiego z czym muszę się uporać tutaj :) Zatem ahoj przygodo!

Zrobię milion przepięknych zdjęć, na które będę się gapić deszczową jesienią, przyoblekę brązową barwę, wysuszę włosy wodą morską, nabiorę nowych zmarszczek od śmiechu, posmakuję innej kultury, poznam nowych ludzi, scementuję stare przyjaźnie, pożyję trochę w innym świecie, zatęsknię za pewnymi osobami, odpocznę za wszystkie czasy... i wrócę z ponadprzeciętną energią. Już teraz to czuję!

Ale wracając do codzienności... Nie zdawałam sobie sprawy jaki niesamowity ładunek energetyczny ze sobą niosą ludzie oraz jak łatwo zarazić się ich entuzjazmem. Dzień po dniu, nowi ludzie, nowe sytuacje ♥♥♥ wspaniałe rozmowy, nowe doświadczenia, nowe miejsca. Oby tak dalej!

Caramelki

bachata 

salsa cubana 

cup of excellence #22

Myszatek

!!!

wtorek, 7 sierpnia 2012

Spadek motywacji

Muszę się przyznać, że trochę spadła mi motywacja. Oczywiście zaliczam różne aktywności fizyczne (taniec, basen, spacery), ale z biegiem i skalpelem już jest gorzej. Wczoraj miałam niesamowicie udany dzień i położyłam się spać mega szczęśliwa. Najpierw wypiłam najpyszniejszą kawę ever (z drippera!), przeprowadziłam niesamowicie ciekawą rozmowę, a potem przyszła pora na salsowy wieczór, który zdawał się nie mieć końca. 

Jeśli nie próbowałyście nigdy tańczyć, to polecam gorąco - chociaż spróbujcie! Wiele szkół oferuje pierwsze - darmowe zajęcia, na których możecie sprawdzić czy pasuje Wam taniec, sposób uczenia, instruktorzy, ludzie :) Niestety jeszcze nie umiem wiele, na kursy salsy  chodzę dopiero kilka miesięcy, ale uwierzcie - uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że umiesz coraz więcej, dogadujesz się z partnerem, a taniec daje Ci coraz więcej radości - bezcenne! I to ja - łamaga i babochłop, który nie daje się prowadzić ;)

Dziś waga sprawiła mi wielką niespodziankę, bo pokazała najniższą wagę ever (odkąd pamiętam!) co jest bardzo dziwne, bo w niedzielę pławiłam się w nadmiarze przepysznych ciast, sałatek i kawałków pizzy ;) Przedziwne, ale lubię to! Jestem w trakcie trzeciego tygodnia z Ewą Chodakowską, może sobie wkręcam, ale chyba już widzę minimalne efekty!   (*pozioma kreseczka na udzie - skaza na lustrze)


wtorek, 31 lipca 2012

Sierpniowo

Koniec odpoczynku, bardzo dobrze było się zresetować i zapomnieć o wszystkim. W czasie tego krótkiego festiwalu przypomniałam sobie jak bardzo cieszą mnie koncerty i festiwalowy tryb życia. Nieprzespane noce z gitarą, wspaniali ludzie dookoła, mnóstwo śmiechu i spontanicznej radości. Z grzechów: trochę za dużo alkoholu, trochę za dużo chipsów, zdecydowanie zbyt dużo śmieciowego jedzenia. Takie rzeczy są raz do roku, niczego nie żałuję, za rok - powtórka! :)


Od jutra powracamy do normalności i witamy nowy miesiąc - sierpień. Będzie dla mnie wyjątkowo krótki, gdyż w połowie wybywam baardzo daleko na wakacje. Jednak liczę na:
  • zrealizowanie sierpniowej setki,
  • systematyczne używanie odżywki Jantar,
  • przeczytanie trzech książek,
  • przerobienie Reading Explorer 3,
  • przeprowadzenie dwóch wywiadów, wykonanie jednego projektu graficznego,
  • zdrowe odżywianie,
  • bieganie & skalpelowanie do widocznych efektów! (bikini czeka)
  • kilka wizyt na basenie (+ dojazd rowerem)
  • nie śpię do południa, wysypiam się, nie tracę czasu i jestem szczęśliwa! :)

czwartek, 26 lipca 2012

Przerwa

Dziś dzień, kiedy ćwiczenia idą w odstawkę, a wskazana jest duża dawka polepszaczy humoru :) Dlatego też zdecydowałam się na iście królewskie śniadanie, które naprawdę nie jest tak tuczące, na jakie wygląda (Naleśniki bez mąki). Dodatkowo w zamrażarce czekają przepyszne lody Manhattan Chocolate & Caramel with peanuts 



poniedziałek, 23 lipca 2012

Aplikacja MapMyRUN


Plan it. Do it. Share it.

Jest wiele aplikacji na telefon, które mogą nam ułatwić systematyczne bieganie. Myślę, że są niezłym czynnikiem motywującym oraz pomagają śledzić nasze postępy. Pierwszą, z którą miałam do czynienia jest MapMyRUN, którą ściągnęłam z Android market. Jest ona darmowa, jednak trzeba się zarejestrować (zawsze jestem sceptyczna wobec tego kroku, a w tym przypadku rejestracja otwiera nam drzwi do nieskończonego morza statystyk naszego biegu, w których jeszcze się gubię). Jeszcze nie mam porównania z innymi aplikacjami, więc podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami i uwagami. Myślę, że dla osoby początkującej (tak jak ja) jest bardzo dobra.

Niestety, żeby w pełni działać (wczytać mapę), musi złapać sygnał GPS, dodatkowo stale łączy się z Internetem (co dla mnie nie jest problemem, bo mam pakiet). Jednak jeśli mamy do dyspozycji 3G, to zapisze nam trasę, czas, ilość kilometrów, tempo i przewidywaną liczbę spalonych kalorii (chociaż przy tym podobno troszkę oszukuje). Zatem i bez Internetu poradzi sobie nieźle.


Na telefonie wygląda ona tak:


A na komputerze:


Jak widać mamy menu składające się z naszej "deski rozdzielczej" (Dashboard, zdjęcie wyżej) gdzie możemy stworzyć mapkę, wprowadzić ćwiczenia, zapisać zjedzone posiłki, czy napisać notkę w dzienniku. Dodatkowo w przejrzysty sposób pokazuje nam wstępne statystyki. Niżej (tego już nie wkleiłam) mamy wyświetlane nasze ostatnie trasy.

Dalej są nasze ćwiczenia (My Workouts), gdzie mamy przyjemny kalendarz, do którego automatycznie wprowadzają się treningi. Co jest fajne - aplikacja na bieżąco liczy ile procent ci brakuje do wypełnienia planu z poprzedniego tygodnia. W tym miejscu również można wprowadzać różne inne aktywności, nie tylko te, które importują się automatycznie z urządzenia.


Z Moich map (My Maps) można się dowiedzieć o przebytych trasach, wprowadzić swoje trasy Must do, Want to do, czy też określić swoje Top 5.

Aplikacja umożliwia budowanie społeczności - zapraszanie przyjaciół, podglądanie efektów, komentowanie, wiadomości, lajkowanie... fajna sprawa! Dodatkowo można się przyłączać do grup, brać udział w wydarzeniach, dzielić się swoją historią, prowadzić dziennik, pisać na forum. Ciekawą rzeczą jest Fittest of the Fit index czyli ranking aktywności użytkowników MapMyRUN... niestety dla nas jest ona całkowicie bezużyteczna, bo obejmuje tylko Amerykańskich użytkowników.


Możemy tworzyć sobie osobiste wyzwania, a program oblicza nam ich procentowy stopień ukończenia. Jeszcze żadnego nie rozpoczęłam, ale wprowadziłam wyzwanie Kamy, które polega na przebyciu 100 km w sierpniu :)


Podsumowując aplikacja jest fajna i wystarczająca, jednak rozejrzę się też za innymi, żeby mieć porównanie. W wersji Internetowej drażnią mnie wczytujące się reklamy, które zawsze omijam. 


Dziś biegłam również z uruchomionym endomondo, za chwilę zobaczę co mi tam wyliczył ;) Z tego co zauważyłam ma przyjemniejszą grafikę i chyba jest łatwiejszy w obsłudze. Dodatkowo wszystko jest w jednym miejscu. Coś czuję, że polubię go jeszcze bardziej niż MapMyRUN... ;)

niedziela, 22 lipca 2012

Tydzień I

Mogę z dumą stwierdzić, że tydzień pierwszy zaliczony zdecydowanie na plus. Jako mistrzyni czegoś takiego jak słomiany zapał, byłam pewna, że spasuję po pierwszym biegu. A tu się okazało, że to całkiem przyjemne, motywujące i budujące :)

Waga nie ruszyła jakoś szalenie, ale jestem z siebie dumna, że ograniczyłam słodycze
i zmieniłam posiłki na zdrowsze. Gdybyście widziały ile mogę w siebie zmieścić słodyczy - byłybyście zaskoczone. Tabliczka czekolady, paczka delicji, 3 snickersy, to dla mnie nic... oczywiście były słodkie grzeszki, ale kto by się nimi przejmował jak rano biegał, albo ćwiczył z Ewą.

Ćwiczyłam z pierwszą płytą Ewy Chodakowskiej (skalpel) - 5 razy. Czuję, że z każdymi 40 minutami wysiłku jest coraz lepiej, dodatkowo jeszcze trochę się rozciągam, może kiedyś dojdę do momentu, że moje nogi w trakcie ćwiczeń na brzuch nie będą drżeć jak galareta, gdy są w górze. Nigdy nie ćwiczyłam z żadną płytą, również nie wierzyłam, że można to robić systematycznie, a co dopiero polubić. Teraz się staram, na razie jest w porządku. Czuję, że naprawdę dużo mi to daje. Wiele osób krytykuje tego rodzaju treningi, wypominają Ewie, że nie odkryła Ameryki, a sprzedaje to pod swoim nazwiskiem. Krytykują otoczkę marketingową, gadkę o endorfinach, motywacji, METODZIE. Ale przecież czy to nie właśnie to zmotywowało tyle kobiet do ćwiczeń? Może nie czuję jakiejśtam dawki endorfin po ćwiczeniach, ale jestem z siebie dumna, z tego małego sukcesu w ciągu dnia. A kiedy słyszę "i już po krzyku, gratuluję, że wytrzymałaś ze mną do końca" - jest super! Każdy sposób jest dobry :)

Zaczęłam biegać - w tym tygodniu zaliczyłam ponad 14 kilometrów. Wynik może nie robi szału, ale fakt, że zmotywowałam się, żeby wstać rano i pobiegać - to dla mnie coś :) Bardzo motywuje mnie aplikacja na telefon MapMyRun, która oblicza nam wszystko i pięknym przedstawieniem wyników zachęca do systematycznego działania :) 


W skrócie - jestem z siebie ZADOWOLONA :)

niedziela, 15 lipca 2012

Pierwszy dzień biegu


Dopiero siódma, a od rana zaliczyłam już dwie pozytywne rzeczy. Po pierwsze - chyba pierwszy raz od rozpoczęcia wakacji wstałam wcześnie bez wylegiwania się w łóżku (6:15); po drugie - dziś zaliczyłam mój pierwszy bieg.

Kiedyś biegałam dosyć dużo z dwoma kolegami, którzy bardzo mnie motywowali (bo przecież nie mogłam być od nich gorsza). Teraz moja kondycja jest tak tragiczna, że aż strach. Teraz po biegu siedzę przed komputerem, sapię, dyszę, nie mogę złapać tchu... ale jestem piekielnie dumna z siebie. Właśnie od takich małych rzeczy się zaczyna!

Data: 07/16/2012
Dystans: 4,64 km
Czas trwania: 00:39:20
Średnia prędkość: 7,07 km/h
Spalone kalorie: 302

Mieszkam na wsi, więc biegający człowiek wciąż jest tutaj atrakcją. Nie chciałabym, żeby wiele osób wiedziało o moich porannych eskapadach, więc będę biegać tylko rano. Poza tym obawiam się, że później się nie zmotywuję do takiej aktywności fizycznej ;) Bieg to nie jest hulahopowanie do Plotkary... trzeba zaangażować się całkowicie.

Dziś jeszcze lekcja salsy  i może impreza salsowa...

A teraz zmykam zjeść śniadanie: 2 jajka na miękko i kromeczka ciemnego chleba.

Nie znam się na bieganiu, a w sieci krążą różne sprzeczne opinie... zastanawia mnie czy bieganie przed śniadaniem jest zdrowe? Z logicznego punktu widzenia powinno być najlepsze (dla odchudzających się), bo spala się sam tłuszcz... ale sama nie wiem. Czekam na Wasze opinie! :)

I jeszcze jedno - uwielbiam Trójkę 

Staroci czar

Bezapelacyjnie zauroczyłam się starymi filmami. Zaczęło się od Mężczyźni wolą blondynki, potem poszło Pół żartem, pół serio, dziś nadeszła kolej na Śniadanie u Tiffany'ego. Wiem, że można im zarzucić prostotę, naiwność i przewidywalność. Dla niektórych będą tylko opowiastkami o pustych, amerykańskich kobietkach, które pragną zdobyć bogatego męża. 

Mnie napełniają niezwykłym ciepłem. Są zabawne, urocze i przejmujące. Idealne, żeby umilić wieczór. Dodatkowo aż wstyd ich nie znać, dlatego muszę jak najszybciej nadrobić zaległości.


Lista filmowa na najbliższy czas:


- Słomiany wdowiec
- La vita e bella
- Roman Holiday
- Cat on a hot tin roof
- Singin in the rain
- All about Eve
- The Graduate
- Casablanca

...uwierzycie, że jeszcze ich nie widziałam? ;)

piątek, 6 kwietnia 2012

Roszada

Jakie to niespotykane są nasze losy... jeszcze kilka dni temu narzekałam, że praca generuje we mnie olbrzymi stres i muszę popracować nad podejściem do sprawy. Dziś znajduję się w zupełnie innym miejscu. Zostałam przeniesiona do innej lokalizacji, wśród innych ludzi, do pracy w zupełnie innym trybie. Smutno było się dowiedzieć o tym praktycznie z dnia na dzień, wyściskać wszystkie dziewczyny na pożegnanie i ustalić datę pożegnalnej imprezy. Chcąc, nie chcąc bardzo się z nimi zżyłam. No ale kolejny rozdział czas rozpocząć, być może będzie to prosta droga do zwolnienia... ale z tym też sobie poradzę. To będzie znak, że czas wrócić do tego co lubię najbardziej, a nie zadowalać się chwilową nic nie dającą doświadczenia zawodowego ;)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Walka ze stresem

Kolejny miesiąc czas zacząć - okazja do ogarnięcia się, usystematyzowania, uspokojenia. Ostatnio mam bardzo nerwowy czas w pracy, a kiedy jest się kłębkiem nerwów - wszystko denerwuje. Wiem, że przejmuję się niektórymi rzeczami niepotrzebnie, nie wiem sama dlaczego nie potrafię wyluzować. Spokojne oddechy nie pomagają, przekonywanie samej siebie, że przecież to nie zależy ode mnie - też nie. Nie wiem sama czy zacząć pić melisę czy zacząć chodzić na jogę. Niemniej muszę znaleźć na to sposób, bo męczy mnie niepokojące kłucie w sercu... mój organizm mówi, że coś jest nie tak i czegoś jest za dużo.

W Internecie roi się od sposobów walki ze stresem: relaksacja, autohipnoza, pozytywne myślenie... niestety chyba mnie to nie przekonuje. To zbyt wirtualne i odległe, ja skupię się na rozwiązaniach bardziej praktycznych i zdroworozsądkowych.

  • Moim głównym źródłem stresu jest praca. Łatwo powiedzieć: "rzuć ją - będziesz zdrowsza, po co ci to?", trudniej zrobić. Nawet mała niezależność finansowa smakuje dobrze. Czasem zdarzają się bardzo nerwowe dni, muszę się wtedy sama przekonywać, że przecież od tej pracy nie zależy moje życie, nie mam na utrzymaniu rodziny, jak ją stracę - nic się nie stanie. Pewne rzeczy nie zależą ode mnie, najważniejsze, żebym robiła "swoje" z należytą starannością, żeby nikt nie miał mi nic do zarzucenia. Muszę zaakceptować to, czego nie mogę zmienić. Niektórzy muszą sobie pokrzyczeć, dla nich to też bardzo nerwowy czas, nie muszę ich słuchać.
  • Kolejnym punktem jest uczelnia. Tutaj najłatwiej sobie będzie poradzić ze stresem dobrym przygotowaniem. Kiedy będę przygotowana na różne przeszkody - nic mnie nie zaskoczy. Jeśli coś będę miała dobrze przećwiczone, przeczytam dany tekst kilka razy więcej, zyskam pewność, która zaoszczędzi mi wiele nerwów. Muszę sobie również uświadomić moje mocne i słabe strony - kiedy je wyraźnie określę, będę wiedziała jak nad sobą pracować. Przykładem są wystąpienia publiczne i wypowiadanie się przed innymi ludźmi - jeśli to przećwiczę, przemyślę temat, popracuję nad tym - będzie mi łatwiej. Owszem, na początku zawsze temu będzie towarzyszyło zdenerwowanie, ale kiedy będę to robić n-ty raz, nie będzie to robiło na mnie wrażenia. Po prostu do your best!
  • Dużo różnych rzeczy dzieje się dookoła mnie. Jestem taka, że wszystkie emocje chowam głęboko w środku, nie dzielę się nimi, po prostu wychodzę z założenia, że szkoda słów na moje personalne wywody, wolę rozmawiać o czymś przyjemnym, mniej znaczącym. Gdybym otwarcie mówiła o tym, co kłębi się we mnie w środku, na bieżąco, nie byłabym takim wielkim rozedrganiem wewnątrz! Rzeczy spychane w ciemne zakamarki psychiki - zostają tam, zajmują nas i zatruwają od środka. To proste. Po prostu powinnam upuszczać emocje, które we mnie się kotłują... Spotkać się z przyjaciółmi, pośmiać, ale i również porozmawiać o ważnych rzeczach. Jakaś impreza po świętach, morze alkoholu i szaleństwo na parkiecie też pomoże w odzyskaniu równowagi emocjonalnej.
  • Kolejnym punktem jest niskie poczucie własnej wartości z którym walczę. Nie można podchodzić do życia z pozycji człowieka przegranego. Tyle osób udowadnia mi, że każdy człowiek jest wspaniały przez samo to, że JEST. Ja też :) i nie ma co się nad tym rozwodzić. Jestem w czymś dobra, w czymś gorsza, ale póki staram się być dobrym człowiekiem, nie powinnam mieć kompleksów na tym tle. Zawsze znajdzie się ktoś, kto skrytykuje coś co robię, ale jeszcze nie urodził się nikt, kto dogodziłby wszystkim. Muszę się skupić na tym, co robię dobrze, podszlifować to, co mi wychodzi gorzej, ale przecież życie, to ciągły proces uczenia się i ulepszania. Trzeba tworzyć swój pozytywny autoportret. Szkoda czasu na bycie wycofanym.
  • To ja wybieram nastawienie do świata. Oczywiście - mogę wstać z łóżka, spojrzeć za okno (!), załamać się pogodą, zimnem, obowiązkami, brakiem czasu, beznadzieją w pracy itp. Ale mogę wybrać tą lepszą drogę. Wstać troszkę wcześniej, zrobić sobie dobrą kawę, śniadanie, powoli pójść na przystanek, odpalić fajną muzykę, pomyśleć: ej, to będzie dobry dzień!, odezwać się do kogoś z kim dawno nie rozmawiałam, pójść na salsę, na siłownię, odwiedzić przyjaciółkę, wypić z nią dobrą herbatę... można wymieniać w nieskończoność. Lepiej zauważać te promyczki, które dają siłę.
  • Trzeba zainwestować w siebie "od środka" - człowiek, który się sypie od środka, nigdy nie będzie szczęśliwy. Czas zacząć się wysypiać, dobrze odżywiać, zapomnieć o niezdrowych zapychaczach, zobaczyć jak smaczne może być zdrowe odżywianie - przecież to coś, co lubię i coś co daje mi radość. Jak sobie pomyślę, że odżywiam się zdrowo, ruszam się, wcinam warzywa - wiem, że dbam o siebie, dotleniam się... po prostu moje ciało jest szczęśliwe i zadbane = ja jestem szczęśliwa i zadbana (nawet jeśli nie mam czasu na pomalowanie paznokci;).

Hello April - please be good to me

Karta MultiSport daje mi dużo możliwości rozwoju fizycznego i muszę przyznać, że bardzo mi się to podoba. Endorfiny po salsie aż kipią, a siłownia też daje mi masę radości. Drażni mnie tylko konieczność brania ze sobą do miasta torby z butami i strojem ;) jednak to jest zupełnie do przeskoczenia. Muszę być przede wszystkim systematyczna. Życie to nie tylko praca i uczelnia, musi się znaleźć też miejsce na coś, co sprawia mi przyjemność i robi dobrze mojemu organizmowi! 


Plany na kwiecień

ciało:
- siłownia 3 razy w tygodniu + jedne dodatkowe zajęcia (salsa, pilates, joga, basen itp.)
- po świętach zdrowe odżywianie, ograniczenie słodyczy
- dbam o siebie jako kobieta :) - razem z koleżankami z pracy stwierdziłyśmy, że zamieniłyśmy się w kocmołuchy - czas na wiosnę doprowadzić się do stanu używalności - pięknieję!

umysł:
- przeczytam min. 3 książki
- systematyczna nauka języków (angielski, włoski)
- powtórki z geografii

drobne rzeczy:
- wymienić pieniążki na wakacje

lista otwarta


czwartek, 8 marca 2012

Drama & Coaching for work

Wczoraj miałam pierwsze zajęcia fakultatywne z trenerem osobistym - Anglikiem, mieszkającym we Włoszech. Przyjechał do Polski na miesiąc, żeby przeprowadzić z naszą grupą kilka sesji treningu osobistego. Już po pierwszych zajęciach widzę, że będzie to szalenie inspirujący i wzbogacający czas. Teraz wszystko, co podczytywałam na blogach dotyczących samorozwoju mam jak na tacy. Brian otworzył nam oczy na kilka (czasem bardzo trywialnych) rzeczy i zaraził niesamowitym entuzjazmem - dlatego też cały wczorajszy wieczór roznosiła mnie energia. Dodatkowo trzygodzinna sesja myślenia i mówienia po angielsku jest niesamowicie pouczająca, a słuchanie akcentu native speakera - bezcenne.

Our deepest dear is not that we are inadecquate.
Our deepest fear is that we are powerful beyond measure. 
It is our light, not our darkness that most frightens us.
M.Williamson 

Kilka przemyśleń z wczoraj:
  • Każdy ma swoje miejsce w świecie, każdy odgrywa ważną rolę. Nieważne jak mała i (na pozór) nic nie znacząca była Twoja - musisz wkładać w nią całe swoje serce, dawać z siebie 100% (We ask ourselves, "Who am I to be brilliant, gorgeous, talented, fabulous?" Actually, who are you not to be?). Ludzie, z którymi przebywamy zasługują na nasze sto procent, zasługują na naszą obecność. 
  • Życie zaczyna się tam, gdzie kończy się strefa bezpieczna.
  • To my zarządzamy naszym czasem, to on nas zależy to czy mamy czas na przyjemności, przyjaciół czy zatrzymanie się. Brian również zachęcał do wstawania rano o 5:30, mówiąc jakie on niesamowite rzeczy dostrzega rankiem, kiedy jeszcze świat nie wstał na dobre. To nasz wybór czy godzinę swojego życia przeznaczymy na facebooka czy na rozmowę z rodzicami.
  • Jesteśmy TERAZ - przeszłość nie powinna nas obciążać, bo przecież jej nie zmienimy. Możemy na nią patrzeć: "och, jakie to było upokarzające, zawstydzające", ale prościej będzie zmienić optykę i uzmysłowić sobie co ta sytuacja mogła nas nauczyć.
  • Brian pokazał nam system 12 kroków, dzięki którym można osiągnąć cel. Kolega z grupy powiedział, że takie listy są niepotrzebne i opóźniają tylko podjęcie prawdziwych działań ku osiągnięciu celu. Ja myślę, że gdy je wykonasz, to czujesz jakbyś już zrobił dużą robotę, zapoznajesz się z przeszkodami, korzyściami, przekonujesz sam siebie, że to jest ważne. Dodatkowo niektórzy ludzie lubią mieć plan, który mogą realizować, a odhaczenie wszystkich 12 punktów da im siłę do dalszego działania. Najważniejszy - pierwszy punkt: Develop a burning desire to achieve the goal; i ostatni: Decide in advance never to give up. Failure is not an option.

środa, 29 lutego 2012

Wiosna, a wraz z nią...

Otwierają się przede mną całkiem nowe możliwości. Zajęcia anglojęzyczne, okazja salsowania dzięki karcie MultiSport, rozwój w ramach nowego projektu medialnego oraz wskrzeszenie mojego starego fotobloga. Po prostu idzie wiosna, w którą trzeba wkroczyć pewnym krokiem, bo wreszcie zbudzi nas z zimowego letargu. Czekam na pozytywnego kopa do działania, na coś, co pomoże mi się otrząsnąć! Jej dobroczynne działanie można już zauważyć, kiedy świetnie wstaje się o (wcześniej dla mnie) barbarzyńskiej porze, ósmej rano, kiedy na twarzy czuć promienie słońca.

Niestety wciąż cierpię na brak czasu, bo bardzo dużo mi go zabiera praca, z którą się związałam umową o pracę na kolejne 3 miesiące. Zastanawiam się czy nie zrezygnować, bo poza pieniędzmi i próżnymi, babskimi bonusami nie daje mi właściwie nic, a zabiera czas, który mogłabym przeznaczyć na projekty, które dadzą mi doświadczenie zawodowe. Prawdopodobnie na początku maja się się z nią rozstanę. Choć niewątpliwym plusem jest postawa kierowniczki, która idealnie dograła grafik do mojego planu zajęć!

Plany na marzec:

- przeczytać minimum 3 książki (bo w poprzednich miesiącach bardzo to zaniedbałam);
- ruszyć z włoskim i powtórkami z angielskiego (konwersatorium to za mało);
- kuracja: SP + D + jantar + witaminy Centrum, olejowanie;
- ogarnąć się ze zdrowym odżywianiem, w 2 poł. miesiąca chodzić na siłownię;
- wysypiać się, nie siedzieć po nocach, wcześnie wstawać;
(lista otwarta)

I pamiętać:
To, co robisz krzyczy do mnie tak głośno, że nie słyszę tego, co mówisz!

czwartek, 2 lutego 2012

Czy przestałam lubić ludzi?

Ostatnio coś zmieniło się w moim życiu na gorsze. Chyba przestałam lubić ludzi. Może dlatego, że kilka osób zburzyło moją wiarę w drugiego człowieka. Pamiętam jak całkiem niedawno, kilka lat temu, poznawanie nowych ludzi dawało mi wiele radości, a dla "starych znajomych" zawsze znalazłam czas. Wiedziałam, że uczę się od tych osób, że każdy nowo poznany człowiek wzbogaca mnie w jakiś sposób, a dzięki przebywaniu z przyjaciółmi staję się bardziej rozluźniona i lepsza.

Może to oznaka lenistwa, może starzenia, że dziś zamiast wyjść z kimkolwiek gdziekolwiek - wolę się pogrzać w domu. Bardzo zaniedbałam ostatnio przyjaciół. Jeśli już z kimś się spotykam, to jest mój chłopak, który też narzeka, że nigdzie mnie nie może wyciągnąć. Nie byłam typem domatorki, rodzice zawsze narzekali, że nigdy mnie nie można zastać w domu.

Nie lubię siebie takiej. Może to zima, może to lenistwo, może to po prostu ja tak się zmieniłam? Macie może jakieś pomysły jak ten stan zwalczyć? Będę z tym walczyć, bo w mojej pracy muszę lubić ludzi, rozmawiać z nimi, być ciągle ciekawa. Jak to odzyskać?


 Zatem postanowienie:
więcej szczęścia, więcej czasu, więcej ludzi! :)

wtorek, 3 stycznia 2012

Włoski w rok

Kiedyś na tym blogu podpatrzyłam zacny projekt Włoski w rok. Od początku pomysł wydał mi się świetny, bo przecież nic bardziej nie motywuje, niż określony cel i sprecyzowany czas na jego wykonanie. Autorce projektu gratuluję wytrwałości, a przede wszystkim systematyczności! Mam nadzieję, że mnie również nie zabraknie motywacji :)

Naukę włoskiego zakończyłam na poziomie A2. Niestety, dwa lata nie miałam żadnego kontaktu z tym - jakże pięknym - językiem. Od niedawna zaczęłam pracę we włoskiej firmie i zewsząd jestem bombardowana słówkami w tym języku. Nie ukrywam, że praca pochłania mi teraz większość wolnego czasu, dochodzi nawet do takich absurdalnych sytuacji, że nie mam kiedy spotkać się z chłopakiem czy przyjaciółmi. Bardzo trudno jest pogodzić studia, pracę na 3/4 etatu, działalność w lokalnym portalu i jeszcze odnaleźć czas na życie towarzyskie. Cały czas wmawiam sobie, że to tylko kwestia organizacji i że kiedyś nad tym zacznę panować.

Co do projektu WŁOSKI W ROK
cel: poziom B2 do końca tego roku

  • najpierw muszę sobie zrobić gruntowną powtórkę od poziomu A0, żeby nie wchodzić w ciąg nauki z elementarnymi brakami
  • w poszerzaniu słownictwa pomoże mi Italian Vocabulary - Danieli Gobetti
  • być może zajrzę znów do Progetto Italiano
  • Italiano per stranieri
  • po wypłacie zakupię fiszki